Do niedawna poza szczypiornistkami Bystrzycy, czyli byłego Monteksu nie było na Lubelszczyźnie drużyny mogącej skutecznie walczyć o prymat w naszym kraju. Na szczęście piłkarki ręczne nie są już osamotnione, bo do wyścigu o złoto włączyli się rugbiści lubelskich Budowlanych, którzy po pierwszej rundzie są wiceliderem. Jednak nie o same wyniki sportowe mi chodzi. Niezwykle istotna jest atmosfera panująca wśród zawodników i kibiców tej dyscypliny sportu.
Przed tygodniem miliony ludzi na świecie emocjonowało się finałem Pucharu Świata w rugby. Na stadionie olimpijskim w Sydney ponad 80 tysięcy kibiców uczestniczyło na żywo w horrorze, jaki zafundowały im reprezentacje Australii i Anglii. Po raz pierwszy w historii najlepszą drużynę na świecie poznaliśmy dopiero po dogrywce. Zostali nią Anglicy. I co? - Choć gospodarze przegrali w ostatniej minucie, kibice nie próbowali - tak jak piłkarscy - wyładować się na samochodach i sklepowych szybach. W tym sporcie, choć nie uprawiają go aniołki, to po prostu nie uchodzi.
U nas rugby jest dyscypliną typowo amatorską. Zawodnicy uczą się, pracują, a w wolnym czasie trenują. Tak się szczęśliwie złożyło, że w lubelskim klubie od lat pracują znakomici szkoleniowcy. Przecież Maciej Powała Niedźwiecki pięć razy zdobył tytuł trenera roku, a teraz przekazał pałeczkę młodszemu koledze Andrzejowi Kozakowi, którego niedawno ten zaszczyt spotkał po raz pierwszy. Jest oczywiste, że wysoki poziom wiedzy trenerskiej ma wpływ na podniesienie poziomu sportowego. Jest jeszcze jeden aspekt - na boisku rugbiści walczą jak lwy, natomiast po meczu stanowią jedną wielką rodzinę. Przed laty w Gdańsku obserwowałem mecz Budowlanych z pretendentem do tytułu mistrzowskiego Lechią. Walka była strasznie zacięta. Nad boiskiem dosłownie wisiały tumany kurzu, a zawodnicy wyglądali jak górnicy po szychcie. Nieoczekiwanie lublinianie wygrali to spotkanie. Gospodarze byli wściekli, ale zgodnie z tradycją ustawili szpaler ze swoich graczy, przez który przepuścili rugbistów Budowlanych, żegnając ich oklaskami.
Nie sposób pominąć roli kibiców, którzy tłumnie wypełniają kameralny stadion przy ul. Krasińskiego. Co ciekawe, można tam spotkać dużo pań i dzieci, a to najlepiej świadczy o atmosferze panującej podczas spotkań. Płeć piękna kibicuje nie mniej zagorzale jak panowie, a przy okazji można po każdym meczu skosztować fantastycznych wypieków przygotowanych przez mamę jednego z filarów zespołu Pawła Pieniaka. Myślę, że jeden problem prezes Krzysztof Okapa ma już z głowy - wiadomo, kto upiecze tort, jeśli Budowlani zdobędą mistrzostwo Polski.
źródło: Wiesław Pawłat - Gazeta Wyborcza 02.12.2003